Życie to nieustanna walka. O uwagę, miłość, zainteresowanie. Dążenie do doskonałości, która nigdy nie nadchodzi. ostatnio dekada dała mi do zrozumienia, że nie potrafię i nie jestem w stanie przystosować się do życia na tym świecie. Pojawiały się różne osoby, do których lgnęłam, obdarzałam miłością i bezgranicznym zaufaniem. Jedynym problemem w tych relacjach byłam i jestem JA. Nie przystosowana... To chyba najlepsze określenie. Ciągła kreacja świata, budowanie własnego podwórka. W pocie czoła stawianie wciąż czegoś od nowa. Na piasku, z suchych liści. Delikatny podmuch wiatru i niekończące się przypływy co rano ukazywały puste pole. Zaczynałam od nowa. Im bardziej się starałam, tym bardziej bolał upadek. Za każdym razem leżąc na dnie widziałam w górze światło. Stawałam na nogi. Teraz też próbowałam. Nie wiedziałam dlaczego to nie wychodzi, do momentu gdy nie spojrzałam w dół swojego ciała. Nie mam już nóg. Toczy mnie gangrena. Uświadomiłam sobie, że już nie pobiegnę, nie wstanę. No bo jak? Kalectwo to piętno, z którym nikt nie chce mieć do czynienia. Życie w samotności jest męką. Rany, które się nie goją, ból który nie ustępuje i miłość której mam w sobie bardzo dużo, ale już nie potrafię jej okazać. Przestałam walczyć, nie mam już sił. To początek końca.
Dodaj nowy wpis